Translate

sobota, 21 maja 2016

Kawy?



Oczywiście mowa o Ince, chociaż inną również mogę zaproponować.
Wyszłam na balkon , zrobiłam sobie Inkę, usiadłam wygodnie (no w miarę) i piszę...

Wstałam dziś koło 6, może jednak powinnam zacząć od wczorajszego dnia?
Działo się w ostatnich kilku dniach. Od poniedziałku zaczęły się poszukiwania pracy, obudziłam się i już stres - oczywiście związany z poszukiwaniem... Napisałam cv, później na drugi dzień kolejne, tym razem ze zdjęciem bo jak to tak bez zdjęcia? Zwłaszcza,że moje cv to ... Zastanawiałam się czy w ogóle ktoś mnie potraktuje poważnie.

Tak więc cv było już ze zdjęciem, wysłałam w kilka miejsc. W pierwszy dzień poszukiwań (poniedziałek), miałam takie ciśnienie na szukanie jakbym musiała tą pracę mieć już w ten dzień... Siedziałam kilka godzin przed komputerem i wysyłałam, przeglądałam, zastanawiałam się, wysyłałam... Drugi dzień był trochę lżejszy. Wydrukowaliśmy moje cv, pan w tym punkcie stwierdził,że jestem podobna do Szatana ;-) Miał na myśli Basię Kurdej Szatan, chyba dobrze napisałam. 
Śmiesznie bo nawet wpisał w przeglądarkę jej nazwisko i porównywał nasze zdjęcia, no cóż... Uznaję to za komplement, chociaż nigdy wcześniej nikt mnie do niej nie porównał.

Wydrukowane cv, więc pojechaliśmy do galerii. On był ze mną, poprosiłam Go jednak żeby poczekał przed galerią, a ja rozniosę... Tak czułam się pewniej. Pierwszy sklep, pierwsze cv, bardzo miła pani która tam pracowała. W kolejnych sklepach podobnie, nabrałam jakiejś pewności. Chodziłam po tych sklepach z uśmiechem, rozmawiałam. Z drugiej strony dochodząc do domu czułam,że jestem cała mokra (napięcie,stres) no jednak to towarzyszyło. Może to normalne przy szukaniu pracy? ;-)

Zaczęły się telefony... Zdziwiłam się,że tak szybko. Siedziałam przed komputerem, widziałam,że ktoś dzwoni, ale nie odbierałam. telefon był wyciszony, także On nie wiedział,że ktokolwiek dzwoni. Nie odebrałam ze stresu. Po chwili spięłam pośladki i postanowiłam oddzwonić, wyszłam do innego pokoju i zadzwoniłam.
Zaproszenie na rozmowę do Diverse, w tym momencie kiedy oddzwaniałam dostałam powiadomienie ,że ktoś inny próbował się ze mną połączyć, oddzwoniłam... Tam zaproponowali mi pracę na weekendy - odpada dla mnie.
Ale dlaczego ja nie powiedziałam czegoś istotnego? W ten sam dzień, kiedy już wracaliśmy do domu z tej galerii (kiedy rozdawałam cv), stwierdziłam,że przejdę się na rozmowę do przedszkola. W poniedziałek byłam w urzędzie pracy ,spytałam o nowe oferty stażu. Wzięłam 2 skierowania...
On wrócił do domu,a ja weszłam tylko po skierowanie na staż i poszłam do przedszkola. 
Co ma być to będzie? Czułam,że chcę to załatwić. Nie szłam pozytywnie nastawiona, nie szłam też negatywnie nastawiona. Normalnie, bez większego spinania się. 
Co tu dużo mówić... Przyjęli mnie na staż. Zaczynam od poniedziałku. SZOK?
Pani dyrektor uśmiechnięta od ucha do ucha, druga pani również, chociaż nie wiem kto to był, może zastępca dyrektorki. 
Zawsze gdy ktoś jest tak przesadnie miły włącza mi się światełko... No ale ,pracują z dziećmi, prywatne przedszkole... Uśmiech przyklejony do twarzy to jakaś wizytówka, co ja pieprzę? ;-) 
W każdym bądź razie wyszłam stamtad ,a w sumie unosiłam się nad Ziemią, byłam szczęśliwa,że udało mi się... Że tak szybko... że mam ten staż... 


***
Wczoraj rano wsiadłam w pociąg, pojechałam do miasta obok , do przychodni, dowiedzieć się co i jak z badaniami , stamtąd musiałam jechać dalej pociągiem do jeszcze innego miasta. Dałam sobie radę... Nie czułam nerwicy, nie czułam napiecia... Pojechałam do urzędu pracy, wypełniłam te wszystkie papiery, nawet ze spokojem... W pewnym momencie złapałam się na tym,że.... że jestem spokojna. "Ogarniałam" co muszę wypełnić itd. 
Stamtąd miałam jechać do domu... Skasowałam bilet , poszłam na peron, okazało się,że moja kolejka stoi na innym peronie , hoho! Szłam tunelem, wyszłam za daleko... Druga próba trafienia na dany peron również nieudana... Pociąg mi zwiał sprzed nosa... :D Nie straciłam przez to humoru. Śmieszne to nawet było... No i cóż, poszłam do kasy po kolejny bilet i musiałam czekać jakieś 40 min na kolejny pociąg. Posiedziałam na ławce, ludzi tłum dookoła. Tym razem jechał z tego peronu co zawsze, chociaż w razie czego byłam gotowa już startować na tamten... ;-)
W kolejce usiadłam sobie tak jak siedzi się w metro jadąc np. w Londynie... Tak więc ludzie siedzący dookoła widzieli mnie,patrzyli się na mnie... a ja ? Siedziałam, jechałam. Po jakiejś chwili stwierdziłam,że to niezbyt komortowe i kiedy pociąg zatrzymał się na kolejnej stacji zmieniłam miejscówkę. Dałam radę... 
DAŁAM RADĘ... SAMA.

***

Dziś chciałam się wybrać pociągiem do mojego rodzinnego miasta. To mi się nie udało. 
Wstałam rano koło 6 i zaczęło się w głowie... Muszę najpierw jechać do Gdyni Głównej, później kupić bilet, później znaleźć peron, później znaleźć wagon, później miejsce... Będę wracała w nocy, a co jeśli spotkam kogoś kogo spotkać bym nie chciała? (pijanych,naćpanych itd).
Pamiętam ostatnią moją jazdę z Nim, wracaliśmy z odwiedzin w moim rodzinnym mieście. Siedzieliśmy w wagonie dla rowerów  bo nie było wolnych miejsc (nie kupiliśmy biletów wcześniej), oprócz tego,że było tam zimno i głośno to jeszcze zaczepiał nas jakiś pijany/naćpany koleś.
Bałam się go, ale byłam ze swoim facetem, więc ... Byłam bezpieczna.
Ale samotna jazda nocą? Prawie 3 godziny jazdy... No i kłębiło się tak od rana. Czy dam radę, czy zdążę, czy dobrze wsiądę, czy to czy tamto. W końcu było za późno. Rozmawiałam z rodzicami, którzy mówili,że obiecałam babci odwiedziny i lepiej żebym jechała, będzie jej przykro... No i zaczęła się walka, bijąc się z myślami...
Obudził sie On, pytał co ja tu robię, czy nie pojechałam?
Powiedziałam,że mam obawy... On zaspany... Powiedziałam,że jeszcze zdążę jak wyjdę teraz... On,że nie , że już teraz nie... 
Stałam, ubrana, spakowana... 
Zachciało mi się ryczeć... 
Poszłam do łazienki, siedziałam na kiblu i płakałam... 
On wstał , słyszałam jak ubiera się żeby wyjść z psem. Po chwili spytał co robię, powiedziałam,że siedzę na toalecie. Pytał o coś jeszcze, uniosłam się... odburknęłam coś w stylu "jezu no zaraz wyjdę". Po chwili poczułam się źle ,że tak mu odpowiedziałam... Ale byłam zdenerwowana.. nie chciałam.
Spytał czy może wejść... Wszedł. Nie patrzyłam na niego, zaryczana...
Pochylił się nade mną , mówił... Wszystkiego nie pamiętam. Pamiętam ,że powiedział Kotek... Dawno tak do mnie nie mówił. Powiedział,że jestem silna... że daję radę,że zrobiłam już dużo... pytał czemu płacze... Powiedziałam,że było to dla mnie ważne... (ten wyjazd). Chciałam zrobić kolejny krok, tym razem bardzo duży... Miałam wrażenie,że jak to zrobię to zrobię wszystko...
Był przy mnie, później wyszedł z psem. 
Zrobiłam mu w tym czasie kawę, dziś bez śniadania... Zrobił sobie sam, kiedy wrócił. 
Siedziałam w salonie, ubrana, w trampkach... Powiedział znowu,że jestem silna,że to co chciałam zrobić jest bardzo trudne dla mnie , że wie o tym,ale że wczoraj zrobiłam już bardzo dużo... I zrobiłam ogromne postępy... Mówił,że mogę jechać za tydzień... Później,że mogę jechać jutro... że może kupić mi dziś bilety jak będzie na dworcu... 
On jest bardzo kochany... Na co dzień taki typowy męski facet.. Twardziel.. Czasami marudzę,że jest za mało czuły itd. 
ALe ja są takie momenty, kiedy czuję się zagubiona, kiedy jest mi źle, on wie co ma zrobić... A może inaczej powinnam to ująć. Jest przy mnie... I ja to czuję...

Kocham Go.

1 komentarz:

  1. Tak trzymaj :) Trzymam kciuki za owocny staż :)- Pozytywka

    OdpowiedzUsuń